Gdzie żyjemy? Ponoć w kwantowej grawitacji, która determinuje wszelkie działania odbierane przez nas jako rzeczywistość. Ale właśnie dlatego nie powinno się mierzyć dramatów miarą zasięgu. W cieniu wielkich wydarzeń i w cieniu wojny osiem małych psich istnień zagrożonych śmiercią przez głód, zimno i zarobaczenie wydaje się nie mieć żadnego znaczenia. Nie zgadzam się z tym właśnie w kontekście mikroskopijnie małych cząsteczek, które tworzą wszechświat i naszą historię. Skoro skala nie ma znaczenia – wszystko jest ważne. Życie prezydentów, dowódców wojsk lądowych i żołnierzy sił zjednoczonej Europy jest tak samo ważne, jak życie ośmiotygodniowego szczeniaka w wilgotnej szopie. I będę się tego trzymać jak kotwicy.
Problem jednak w tym, że uratowanie kilku ocalałych szczeniaków niczego nie zmieni, bo całe podwórko zapewnia ich masową produkcję na następne lata.
Właściciele psów, o których mowa – kochają zwierzęta Sic!!! Psy nie są zagłodzone, poza małymi wyjątkami nie są uwiązane, a te uwiązane są puszczane. Ale nie bardzo wiadomo, ile ich jest. Na pewno większość to suczki. Wszystko przygarnięte. Szczeniaki aktualnie przebywające na podwórku to dwa mioty – dwutygodniowy i kilkudniowy. O uśpieniu ślepych państwo nie chcą słyszeć, ale suka nie karmi, więc pieski powoli umierają z głodu. Pani zbiera się na płacz. No nic nie poradzimy, taka z niej matka niedobra. Czy to ta z rakiem sutka? Nie, to inna, nie ma jej tu, ale też jest stara, nie ma chyba siły karmić, chociaż one piszczą z głodu.
Żaden pies nie jest ani odrobaczony, ani zaszczepiony, to oczywiste. Do stada dołączają kolejne, bo bezdomnych psów jest mnóstwo a w tym miejscu znajdują pomoc w postaci pożywienia. Na tym się pomoc kończy.
Więc gdzie my żyjemy? W średniowieczu, gdzie panuje selekcja naturalna, psów się nie leczy a szczeniaki rodzą się masowo, przeżywają tylko najsilniejsze, czy przeciwnie – w bogatym państwie, gdzie wydaje się krocie na weterynarzy i kwitnie cały przemysł nastawiony na psie potrzeby i zapewniający zyski ze sprzedaży ubranek, kosmetyków i wymyślnych akcesoriów. Która z tych opcji nas definiuje??
Zaczęłam od zwiezienia karmy i mglistej propozycji zabrania tych szczeniaków, które przeżyją. Na razie nie mam wpływu na ich kondycję, nie zostałam nawet wpuszczona do wilgotnej szopy, skąd dochodziło skomlenie i piski. Staruszka wyniosła jednego z dwutygodniowych, żeby pokazać. Zrobiłam zdjęcie. Zaproponowałam sterylizację suk i dostałam zgodę. Mam zamiar obciążyć kosztami gminę, zobaczymy, czy się uda. Będzie sporo pracy przy zawożeniu na szczepienia i zabiegi kilkunastu psów, z których wiele jest dzikich. Kto się tego podejmie? Nie mam pojęcia, bo sama nie podołam.
Jak widać problemem nie są wyłącznie pieniądze. Problemem jest czas i dyspozycyjność. Dlatego nie zakładamy zbiórki, bo zbiórka zobowiązuje do działania. A ja nie widzę ani jednej wolnej chwili w perspektywie, ani jednego wolnego miejsca w hotelu, ani jednego zaproponowanego tymczasu, ani jednego wolontariusza do pomocy. Adopcji tych psów, które mogłyby zwolnić miejsce, też nie widzę. Adopcji zabranych z podwórka tym bardziej. Ciemność widzę i średniowiecze.
Ten artykuł jest tylko gwoli informacji. Żadnych decyzji nie podjęłyśmy, bo decyzje powinny być odpowiedzialne. Póki co odpowiedzialność jest za duża jak dla nas.