Weekend w fundacji to jak weekend na wulkanie. Wybuchnie czy się zlituje do poniedziałku? A jednak wybucha. Za oknem ciemno, ale telefon dzwoni i domaga się odebrania. Para ludzi z Krakowa wracających wieczorem autostradą z Warszawy zabrała do samochodu dwa psy biegające z obłędem w oku po S7. Labradorka i szorstkowłosy jamnik. Widok śmigających aut i psów pomiędzy nimi był nie do zniesienia. Zjechali z trasy na Szydłowiec i próbowali zgłosić sprawę i psy na policję. Zostali odprawieni z kwitkiem. Potem – zapewne zgodnie z sugestią szydłowieckich dyżurnych – zadzwonili do wolontariuszki Punktu Przetrzymań, ale co ona mogła zrobić w sobotę wieczorem z parą psów??? Nic. Kolejny namiar musiał być zapewne na fundację i osobę, która z nami współpracuje. Zaproponowaliśmy odczytanie czipów, bo psy wyglądały na zadbane i właścicielskie. Czipów nie miały, ale dobrzy ludzie z Krakowa przestali nagle być tacy dobrzy, bo przecież od tego jest fundacja, żeby zabierała podobne znaleziska o każdej porze dnia i nocy. Prosiliśmy choćby o datek na poczet ich utrzymania, ale stwierdzili, że nie mają pieniędzy. Tu nastąpił klasyczny emocjonalny szantaż – jak ich nie weźmiemy to odwiozą i zostawią na rynku w Szydłowcu albo niedaleko siódemki, albo przed posterunkiem. Do Krakowa nie wezmą, bo odpowiedzialność kończy się zwykle na przerzuceniu jej na kogoś innego. Tym kimś jesteśmy właśnie my. Idealny adresat.
Psy były wymęczone, jamnik utytłany w błocie, ale w kojcu lamentowały. Zostały zabrane do domu, nakarmione i utulone do snu na kanapach. Prawdę rzekłszy, miejsce w kojcu było trudniejsze do zorganizowania niż miejsce pod kominkiem. Od dłuższego czasu mamy przepełnienie!! Nie ma wolnych kojców!! Stąd decyzja o zabraniu ich do domu. Psy wyglądały na zadbane, ale czipów nie miały. Labradorka wzbudziła taki entuzjazm męskiej części stada, że podejrzewałyśmy cieczkę. Jamnik mógł jej towarzyszyć właśnie z tego powodu. Domysłom nie było końca, ale nareszcie wszyscy poszli spać, a w niedzielę….
W niedzielę zaczyna się tango. Reagujemy na ogłoszenie o zaginięciu labradorki. Dzwonimy pod wskazany numer, wszystko się zgadza, uciekła. Jamnik to pies sąsiadów. Pod moją bramę zajeżdża istna kawalkada porządnych limuzyn, a kiedy nie od razu wychodzę (bo u mnie nie da się tak od razu wyjść, trzeba posegregować stado) – część wycieczki czesze sąsiadujący z domem las usiłując pukać w okno pokoju przy stajni, widzę ludzi dzwoniących – zapewne do Justyny – z żądaniem NATYCHMIASTOWEGO wydania psów.
Atmosfera gęstnieje, psy są u Marleny, kilka kilometrów dalej, ale my domagamy się elementarnych informacji! Dlaczego uciekły, dlaczego biegały w nocy po autostradzie, dlaczego nie są wykastrowane i zaczipowane, czy mieszkają w dobrych warunkach, jednym słowem – czy mamy je oddać, czy raczej cieszyć się, że do nas trafiły? To wystarczy, żeby zostać obrzuconym inwektywami a za chwilę podejrzanym o – uwaga – KRADZIEŻ PSÓW DLA ZYSKU!!!! Zysk polega na tym, że domagamy się jednorazowego datku na fundację oraz podpisania zobowiązania zaczipowania i kastracji (sterylizacji). To wszystko wywołuje istną burzę oskarżeń, pretensji i dociekań, jaki to interes mamy w ratowaniu psów z siódemki ( ten datek stanowi dowód interesowności). Lepiej by było – cytuję – „je tam zostawić”. Zaraz by wróciły do domu. Chyba, że zostałyby rozjechane, ale to detal. Nie ma dziękuję, nie ma przeproś. Jesteśmy podejrzane o handlowanie rasowymi psami, bo przecież – cytuję ”tyle kundli biega po siódemce i nikt ich zabiera”. I w ogóle po co wykąpałyśmy jamnika?? Po co zabierałyśmy do domu??? Kto nas o to prosił? Faktycznie, nikt nas o to nie prosił. A po co ta cała sterylizacja? Czy to rzeczywiście takie ważne?
Nikt nas nie prosił o to, żebyśmy się zachowały jak ludzie. Nikt nas nie prosił więc nikt nie podziękuje. Psy zostały zwrócone. To, czy będą przypilnowane, zaczipowane i wykastrowane – jest kwestią sumienia właścicieli podpisujących zobowiązanie. Pytanie, co zrozumieli z lekcji, której im fundacja udzieliła. Oby cokolwiek zrozumieli. Czasem mam wrażenie, że te psy zrozumiały dużo więcej.